LOVE, ROSIE ||
CECELIA AHERN || WYDAWNICTWO AKURAT || 6/10
Wszyscy
musimy mieć jakieś marzenia. I nadzieję, że możemy osiągnąć coś więcej, niż
mamy.
Do lektury „Love, Rosie” podchodziłam dość sceptycznie. Dlaczego?
Mam pewną zasadę, którą w tym przypadku złapałam. Najpierw książka, potem film!
— tu było na odwrót (nie mogłam się powstrzymać przed Samem Claflinem na
wielkim ekranie!). Różnice między książką a ekranizacją są naprawdę kolosalne,
ale mimo wszystko przeszkadzało mi to w czytaniu. Zabrakło tego zaskoczenia,
wszystko dla mnie było takie przewidywalne, ale staram się obiektywnie ocenić
tą książkę. Mimo wszystko — przeczytałam te 511. stron w jeden dzień i gdyby
nie to, że widziałam wcześniej film, byłabym zachwycona.
Książka napisana jest w formie epistolarnej — prawdziwa magia
listów, ale nie tylko. Poznajemy historię Rosie Dumne i Alexa Stewarta, a także
innych bohaterów, przez listy, sms’y, maile i pocztówki. Rosie i Alex są
przyjaciółmi od dziecka, a więź między nimi jest bardzo silna. Niestety, ojciec
Alexa dostał lepszą propozycję pracy i muszą wyjechać z kraju. Rosie planuje
pojechać do niego na studia. Wszystko idzie (prawie) po ich myśli. Skończyła szkolę,
dostała się do college’u i… Zaszła w ciążę, co uniemożliwiło jej wyjazd do
przyjaciela. I tu zaczyna się cała przygoda, która trwa pięćdziesiąt lat.
Jeśli ludzie
mówią o długiej historii, oznacza to zazwyczaj, że jest krótka, ale oni ze
wstydu nie potrafią się zdobyć na powiedzenie sobie prawdy.
„Love, Rosie” to książka, która okropnie mnie irytowała. Po milion
razy powtarzałam w głowie: „tak, zrób
to!” i „nie, nie rób tego!”, a
bohaterowie swoje. To coś w stylu ludzi, którzy oglądają horror i krzyczą: „nie oglądaj się!, nie wchodź do tego
pokoju!”, wiedząc że bohater i tak to zrobi. Wszystko, cała ta rozłąka
Rosie i Alexa, ciągnie się przez tajemnice, strach i niepewność, co okropnie
ściskało moje serducho i nie raz, nie dwa zdarzyło mi się zamknąć książkę i
obdarować okładkę miną obrażonego dziecka.
Ale nie tylko o miłość chodzi. „Love, Rosie” to także książka o
życiu. O tym, że nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli, o problemach i o
ludziach, którzy z tymi problemami się zmagają, książka z poczuciem humoru.
Jest to naprawdę miła lektura, która pomimo swych niedociągnięć otrzymuje ode
mnie miano „uroczej”. Nie jest to opowieść, do której bym wróciła i mimo
wszystko! Jest to jedna z tych książek, o których myślę: „hm, dobra, ale i tak wolę film”.
Rosie: Zawsze źle piszesz wiem. Pisze się WIEM a nie WJEM. Alex: Przepraszam, panno idealna. Wjem jak pisać wjem.
No, i taka moja myśl, z którą muszę się podzielić. Czytając tą
książkę, ciągle myślałam o piosence mojego ulubionego zespołu!
Pattzy Reads, xx!