piątek, 22 grudnia 2017

„Moja Lady Jane” — Cynthia Hand, Brodi Ashton, Jodi Meadows

MOJA LADY JANE || CYNTHIA HAND, BRODI ASHTON, JODI MEADOWS|| WYDAWNICTWO SQN
PREMIERA: 19.07.2017

Moja Lady Jane to książka, która w okresie wakacyjnym królowała na bookstagramie. Widziałam ją prawie wszędzie, wyskakiwała niemal z każdego książkowego gniazdka i trafiła też do mnie. Z opóźnieniem, ale jednak! J

Szczerze powiem, że zawsze mam mieszane uczucia do książek, które są sprawką kilku autorów. Po prostu, moim zdaniem, nie każdy potrafi się zgrać. W tej książce autorkom, w moim odczuciu, wyszło to całkiem nieźle — lubiłam humorystyczne wstawki od nich. Może nie był to do końca mój humor, ale jestem pewna, że taki rodzaj żartu trafił do dużego grona odbiorców. Ja bardziej lubuję się w czarnym humorze.

Żart, komedia i historia. Wyczyny króla Henryka VIII same w sobie były niezłym kawałem — ja całkiem lubiłam tę cząstkę historii, ale nigdy bym nie wpadła na to, aby wyczynić z nim coś takiego.

Każdemu głupcowi wydaje się, że jest mędrcem, tymczasem tylko mędrzec wie, ze jest głupcem.

Król Edward jest śmiertelnie chory i koniecznie potrzeba kogoś, kto przejmie po nim tron. Wspaniałą kandydatką wydaje się jego kuzynka Lady Jane, która zostaje wydana za Gifforda Dudley’a, syna pomocnika króla, który ma mistyczną moc. Nic jednak nie jest takie proste, jakim się być wydaje. W królestwie nigdy nie może być spokojnie, a wróg nigdy nie śpi. Spiski, konspiracje i oszustwa, a do tego szczypta magii i… Dużo siana.

Uwielbiam Anglię i książki, których akcja jest osadzona w tamtym miejscu. Do książek z akcją w dawnych czasach przekonałam się dopiero niedawno i choć Moja Lady Jane przypadła mi do gustu, cieszę się, że nie była jedną z pierwszych opowieści z wątkiem historycznym, w moim życiu. Czytało mi się ją dobrze, mimo wroga, jakim była praca i studia. Polubiłam bohaterów, a przede wszystkim zaczytaną i zadziorną Lady Jane. To typowa kobietka, która nie da sobie w kaszę dmuchać. Jej postać naprawdę mnie bawiła, choć upór rudowłosej momentami irytował. Edward za to był idealnym przeciwieństwem która, a Gifford bywał uroczy i na pewno skradnie serce niejednej czytelniczki.

[…] Gifford naprawdę wierzył, że pióro jest potężniejsze od miecza.


Jeśli ktoś od Mojej Lady Jane oczekuje dużego tła historycznego… To nie. Dla mnie jest to książka fantastyczna, która w dużej mierze skupia się na wątku romantycznym, mimo tego, że cały czas dzieje się akcja związana z oszustwami i spiskami. Jest to literatura typowo kobieca, coś lekkiego. Przyjemnie można spędzić z Jane i G kilka wieczorów. I to tyle. 

Za egzemplarz dziękuję:
Wydawnictwo SQN/Czytam Pierwszy

środa, 13 grudnia 2017

„Goodbye Days” — Jeff Zentner


GOODBYE DAYS || JEFF ZENTNER || WYDAWNICTWO JAGUAR
PREMIERA: 13.09.2017

Dziś na głównej książka, która na początku okropnie mnie irytowała, a potem powaliła na łopatki emocjami, jakie można z niej wyciągnąć. Mowa tutaj o książce Goodbye Days od Wydawnictwa Jaguar.

W każdym razie żyję. Puls jest wyczuwalny.

Carver był zwykłym nastolatkiem z pasjami — nie różnił się niczym od większości ludzi. Miał ekipę przyjaciół, która nosiła honorową nazwę Brygady Sos i czekał go kolejny rok w szkole dla uzdolnionych artystycznie dzieciaków, jednak koniec wakacji całkowicie go zaskoczył i zmienił. Jeden esemes, trzech przyjaciół mniej, stos wyrzutów sumienia i napady paniki w gratisie.

Opis książki intryguje i to właśnie dlatego po nią sięgnęłam. Jak poradzić sobie z taką tragedią w tak młodym wieku? Zapewne nie ma na to odpowiedniej recepty — Carver z początku nie widział dla siebie żadnego wyjścia. Niemal nikt nie stał po jego stronie, wszyscy winili go za to, co się stało i… Tu wpada wątek, który mnie irytował. Ludzie w tej książce traktowali chłopaka jak mordercę, jakby zabił z zimną krwią, a nie nieświadomie wysłał wiadomość, która doprowadziła do tragedii. Kilka razy zdarzyło mi się zamknąć książkę i warknąć pod nosem, dając upust irytacji, która się we mnie gotowała. Ba! Napisałam nawet do Karoliny (come.book), czy ta książka będzie tak irytująca pod względem obwiniania Carvera. Tak było i musiałam się do tego przyzwyczaić, bo, poza tym aspektem, książka była naprawdę cudowna.

Z radością przehandluję godność za śmiech, bo godność jest tania, a śmiech bezcenny.

Goodbye Days porusza bardzo delikatne tematy — śmierć, samotność, wyrzuty sumienia i żałoba. To nigdy nie będzie nic lekkiego i przyjemnego, nie łatwo przez to przejść i każdy musi sam się z tym uporać i pogodzić z okropnym losem. Carver miał tylko garstkę ludzi, którzy mu pomagali. Poza tym sam bardzo chciał pomóc ludziom, którzy stracili bliskie osoby.


Gorąco polecam. Nie zdradzę wam wiele z tej powieści, bo ciężko ubrać to w słowa, a nie chcę wam też nic spojlerować. Po prostu to trzeba przeczytać. 

Za egzemplarz dziękuję:
Wydawnictwo Jaguar.

środa, 29 listopada 2017

„Sny Morfeusza” — K. N. Haner

SNY MORFEUSZA || K. N HANER || EDITIO RED
PREMIERA: 08.07.2016

Już na wstępie powiem, że nie spodziewałam się po tej książce za wiele. Liczyłam na coś przyjemnego, na raz i szykowałam się na fabułę podobną do popularnego Grey’a w polskim wydaniu. Czy dostałam coś takiego? Owszem. Przyznam jednak, że, mimo wszystko, spodziewałam się czegoś więcej po Snach Morfeusza.

Fabuła naprawdę miała potencjał, mimo tego, że zaczynało się dość oklepanym schematem. Młody i seksowny szef Adam, nowa i piękna pracownica Cassandra, początek nowego życia w wielkim mieście — jednak gdzieś w tym pojawił się wątek tajemniczego Morfeusza, który w życiu codziennym był całkowicie kim innym, niż pod osłoną mroku. I seks — dużo zmysłowego seksu, którego potem było za dużo.

Jak sama fabuła miała jakiś smaczek tak bohaterowie… Kompletnie nie umiem opisać ani jednego bohatera. Dlaczego? Ano dlatego, że ze zdania na zdanie każdy z nich potrafił całkowicie zmienić swój charakter. Tak, jakby każda postać spod pióra Haner cierpiała na rozdwojenie (albo rozmilionowanie) osobowości. Momentami wyglądało to tak, jakby autorka zapomniała jaką postać kreuje i w ciało tej samej osoby wszczepiała inną osobowość, albo tak jakby nagle w połowie wątku ktoś zmienił zdanie. I tak w kółko, i w kółko, i w kółko. Przykład? Ktoś ośmiesza naszą bohaterkę w miejscu publicznym, robią niezłe show, a dzień później idą na randkę jak normalni kumple. Poza tym główna bohaterka zmienia zdanie na „tak”, gdy tylko ktoś dotknie ją między nogami.

Seks. A i owszem, był. I jak pierwszy opis mi się podobał, tak następne dość często omijałam, czytając tylko dialogi. Dlaczego? Bo czułam się tak, jakby ta scena była kopiuj/wklej ze zmianą scenerii. Poza tym słowo „penis” powtarza się, co drugą linijkę.

Ale wiecie jak to jest… Takie książki mają być odmóżdżaczami, a nie żadną wysokolotną literaturą i w ostatecznym rozrachunku Sny Morfeusza przeczytałam w tempie błyskawicznym. Na swój dziwny sposób książka mnie relaksowała, bo mogłam małymi głupotkami oderwać się od nauki, pracy i życia w biegu. Sięgnę po następne części i będę śledzić, czy coś się zmieniło na lepsze. Czy polecam? Nie wszystkim, bo pewnie znaczna część z was będzie sobie włosy z głowy wyrywać przez charakter bohaterów, ale na pewno znajdą się osoby, którym się spodoba! 

Za egzemplarz dziękuję:
Helion SA/ Editio Red

środa, 8 listopada 2017

„Pocałunek Zdrajcy” — Erin Beaty

POCAŁUNEK ZDRAJCY || ERIN BEATY || WYDAWNICTWO JAGUAR
PREMIERA: 25.10.2017

Pocałunek Zdrajcy to książka, która zaintrygowała mnie swoim tytułem. Brzmi naprawdę kusząco i właściwie na to poleciałam. Nie za bardzo znałam opis książki. Stwierdziłam, że czemu by się nie skusić? I zdecydowanie nie żałuję, bo książka okazała się strzałem w dziesiątkę! Ostatnio mam niesamowite szczęście do dobrych, naprawdę cudownych, książek i ta nie odstaje od reszty ani trochę.

Czytałam tę książkę dość długo ze względu na brak czasu i sto stron męczyłam z pięć dni, ale dwa dni temu tak naprawdę przysiadłam do lektury i… Pochłonęłam ją w całości wieczorami. Z niektórymi książkami już tak jest, że nie można ich sobie dawkować, tylko czytać większymi partiami i Pocałunek Zdrajcy jest właśnie taką książką. Czytało ją się też bardzo szybko ze względu na krótkie rozdziały. Niektórzy tego nie lubią, a ja wręcz przeciwnie — pomaga mi to w czytaniu.

Nienawidziła tego, że zranił jej dumę, wydobył jej wady i kochał ją pomimo nich, a może nawet dla nich.

Sage Fowler jest sierotą, ale pamięta o ojcu, który zawsze powtarzał jej, że może być tym, kim chce. Innego zdania jest wuj, który przejął opiekę nad dziewczyną i chce ułożyć jej życie wedle swoich zasad, ale wychowanka pozostaje nieposkromiona. Sage nie chce być ułożoną panną, nie chce też wychodzić za mąż, więc przyjmuje propozycje asystentki swatki. Sprawy komplikują się, gdy zaprzyjaźnia się z jednym z żołnierzy, którzy eskortują piękne damy na wyswatanie. Poza tym zadaniem żołnierzy nie jest tylko zadbanie o bezpieczeństwo dziewcząt, ale pod tą błahą misją kryje się wielka zdrada, a poza tym nikt nie jest tym, za kogo się podaje.

Czytając tę książkę czułam się jak w jednym wielkim spisku. Szpiedzy, tajne plany, kryptonimy i wielka, wielka ostrożność. Co prawda… Jednym minusem jest to, że domyśliłam się w pewnym momencie kto kogo udaje, aczkolwiek nie przeszkodziło mi to w świetnej lekturze i zagrywkach bohaterów. Uwielbiam takie klimaty, w których wszystko jest owiane pewną tajemnicą, a jeśli dochodzi do tego miłość! Tak, to zdecydowanie coś dla mnie. Wszyscy fani niebanalnych romansów i przyjemnych młodzieżówek na pewno będą zadowoleni tą pozycją.

Każdy gra w życiu wiele różnych ról, ale nie znaczy to,że wszystkie są kłamstwem.


Jak to w książkach z wątkami romantycznymi bywa... Są trójkąty, ale tutaj ten trójkąt jest dość nietypowy. Dziewczyna zakochana w dwóch mężczyznach, ale czy na pewno? Strasznie podobało mi się zagranie autorki w tej książce i naprawdę nie mogę doczekać się kontynuacji. Z pewnością po nią sięgnę, jak tylko zostanie wydana i myślę, że to bardzo dobrze świadczy o tej pozycji. 

Za egzemplarz dziękuję:
Wydawnictwo Jaguar.

poniedziałek, 23 października 2017

„Rozalia” — Magdalena Wala [przedpremierowo]


ROZALIA || MAGDALENA WALA || CZWARTA STRONA
PREMIERA: 25.10.2017

Książki z fabułą umieszczoną w przeszłości to nie moja bajka, a przynajmniej tak myślałam. Ostatnio coraz częściej przekonuję się, że nie powinnam w kategorii książkowych za wiele analizować, bo dochodzę do błędnych wniosków. Tak samo z polskimi autorami, którym kilka miesięcy nie ufałam, a teraz — uwielbiam! Byłam dość sceptycznie nastawiona do Rozalii, gdy się za nią wzięłam. Pierwsze kartki szły mi dość opornie ze względu na dawne słownictwo, ale z każdą następną kartką, kolejnym rozdziałem, zakochiwałam się w tej historii i było mi autentycznie smutno, że tak szybko skończyłam tą książkę.

Tytułowa Rozalia to polska patriotka, ma siedemnaście lat i dość bujne wyobrażenie o obronie Polski spod zaborów. Chce walczyć za ojczyznę, ale agresywny ojciec ma inne plany na jej przyszłość. Chce ją wydać za starego Moskala, więc ta z pomocą krewnych ucieka do rodziny szlacheckiej, w której pełni rolę damy do towarzystwa. Poznaje całą szlachecką rodzinę, inne życie na wsi, wolność i miłość, a także przerażające legendy, które nieźle namieszają w jej życiu. Poza tym państwo, u których pomieszkuje skrywają pewną tajemnicę, a odważna i ciekawska Rozalia chce dowiedzieć się, co takiego kryje się za pogłoskami. Co jest zabobonem, a co prawdą.

Już przepłakałam jego śmierć, ale nadal nie przebolałam. I wiem, że pozostało mi tylko pamiętać.

Zakochałam się w tej książce. Właściwie na początku, mimo trudnego wbicia się w fabułę, urzekły mnie pewne zdarzenia w tej książce. Mianowicie autorka w Rozalii wspominała o prawdziwych wydarzeniach z kart polskiej historii, a także, co wspaniałe dla mnie, dała małą rolę Dziadom Mickiewicza. Małe, a cieszy i naprawdę ubarwia całą historię. Poza tym poznajemy życie szlachciców w tamtych czasach, ich codzienność i obowiązki z innych źródeł, niż lekcje historii i w bardziej ludzkim, rzeczywistym wydaniu, dla mnie w o wiele bardziej zobrazowanym.

Podobała mi się główna bohaterka, Rozalia, która nie chciała być, jak inne dziewczęta, panną na wydaniu. Nie marzyła o sukniach, wielkiej posiadłości, mężu. Chciała sięgnąć o wiele dalej, jednak kobiety nie były brane pod uwagę jako osoby godne rozmów politycznych i musiała wszystkiego dowiadywać się z innych źródeł. Była uparta i zawzięta, co mocno podkreślało jej osobowość, nie była mdła. Inne postaci też były nakreślone pozytywnie, miały charakterek.

Ona marzyła o ich szczęśliwym życiu, podczas gdy on oddał życie za wolność ich wszystkich.

Rozalia, moim zdaniem, to przyjemna lektura na dwa jesienne wieczory przy herbacie. Miło spędzicie czas, trochę nauczycie, wciągnięcie w miłą fabułę i odłożycie książkę na półkę z uśmiechem na ustach. Przynajmniej tak było w moim wypadku i mam nadzieję, że jeśli sięgniecie po tą pozycję, to będziecie mieli takie same wrażenia. Zdecydowanie polecam!

Za egzemplarz dziękuję:
Czwarta Strona. 

poniedziałek, 16 października 2017

„Prawdziwa Ginny Moon” — Benjamin Ludwig


PRAWDZIWA GINNY MOON || BENJAMIN LUDWIG || HARPER COLLINS
PREMIERA: 13.09.2017

Romanse to książki, które łamią moje serce i myślałam, że nigdy nic mnie bardziej nie wzruszy — myliłam się. Prawdziwa Ginny Moon w żadnym stopniu nie jest romansem, chociaż opowiada o trudnej miłości, o jej poszukiwaniu. Głos mi się łamał po ostatnich kartkach tej powieści i do teraz ściska mnie w gardle, gdy o tym myślę. Ta powieść jest cudowna w swojej rzeczywistości i pokazuje jak bardzo ciężko pokochać trudne dziecko.

Tytułowa Ginny Moon ma czternaście lat i od pięciu poszukuje szczęścia i miłości w różnych rodzinach zastępczych. Ginny ma autyzm. Jest mądra, inteligentna i sprytna, ale również bardzo chora i odbiera świat na swój własny sposób, czego wiele ludzi nie może zaakceptować. W końcu trafia do rodziny Moon, którzy od dawna starają się, bezskutecznie, o dziecko. W końcu im się jednak udaje, ale czy autystyczna Ginny to dobra kandydatka na starszą siostrę? Poza tym Ginny ciągle próbuje kontaktować się ze swoją biologiczną matką, która krzywdziła dziewczynkę, ale ta za wszelką cenę chcę odzyskać swoją Lalkę, mimo strachu przed toksyczną matką.

Nie wiem, gdzie idę. Nie wiem, gdzie powinna iść dziewczynka, która nigdzie nie pasuje.

Pierwsze strony książki są ciężkie. Trudno zrozumieć wiele rzeczy, ponieważ narratorką jest autystyczna czternastolatka, która świat odbiera inaczej od normalnych ludzi. Zdania są proste, często, dla nas, nielogiczne, bo mała Ginny nie rozumie wszystkiego, a wiele rozumie na opak. Idzie jednak do tego przywyknąć i po kilkunastu stronach stałam się jednością z Ginny i przeżywałam z nią wszystkie emocje (ja bardziej, niż ona, bo dziewczynka miała problem z emocjami). Przy każdym odrzuceniu autystycznego dziecka myślałam źle o bohaterkach tej książki, ale z drugiej strony rozumiałam, bo sama nie wiem, czy poradziłabym sobie z wychowaniem takiego dziecka.

Właśnie, bohaterowie. Ta książka jest brutalnie prawdziwa, bo pokazuje jak bardzo matka może kochać i nienawidzić, jak wiele jesteśmy w stanie zrobić na swojego dziecka i jak cierpią na tym dzieci adoptowane, które nagle są spychane na drugi plan. Szczególnie, jeśli są upośledzone i nie mogą znaleźć swojego miejsca w świecie. Ginny jest właśnie takim dzieckiem. Książka porusza ciężki temat, bardzo kontrowersyjny i chwytający za serce i… Wychodzi z tego rewelacyjna historia.

Bo żeby płakać, trzeba oddychać.

Czy polecam? Tak. Prawdziwa Ginny Moon to świetna książka, mam po niej masę przemyśleń. Ludzie potrzebują bliskości i miłości. Każdy z nas, nawet jeśli tego nie pokazuje.

Za egzemplarz dziękuję:
HarperCollins.

środa, 11 października 2017

„It Ends with Us” — Colleen Hoover


IT ENDS WITH US || COLLEEN HOOVER  || WYDAWNICTWO OTWARTE
PREMIERA: 11.10.2017

Moja naga prawda jest taka, że musiałam się zmusić do skończenia tej książki. Nie dlatego, że była zła, ale dlatego, że miażdżyła moje serce, a w ostatecznym rozrachunku zostawiła je roztrzaskane na milion kawałeczków. To było moje pierwsze spotkanie z panią Hoover i mimo bezsennej nocy, papki emocjonalnej, ścisku w gardle i łez — nie żałuję. Romanse zawsze mocno na mnie działają, ale It Ends with Us zajęło specjalne miejsce w moim sercu, ponieważ temat, który poruszała autorka nie jest dla mnie obcy. I naprawdę wiele ludzi zamyka oczy na zło, które dzieje się w niektórych domach.

Lily Bloom nie miała łatwego dzieciństwa, ale ma nadzieję na lepszą przyszłość. Poznajemy jej teraźniejsze życie, zakochujemy się wraz z nią w neurochirurgu imieniem Ryle i zachowujemy w sercu każdą nagą prawdę bohaterów. Równocześnie z kart pamiętnika Lily dowiadujemy się też o jej przeszłości, o bezdomnym chłopaku, który był jej pierwszą miłością i o tym, że program Ellen DeGeneres to świetne show. Aha, no i jeszcze tego, że ci, których kochamy najmocniej, najmocniej ranią.

To, że nie płyniemy na tej samej fali, nie oznacza, że przestaliśmy być częścią jednego oceanu.

Uwielbiam postaci, które poznałam w tej książce. Lily nie była mdłą, zakochaną panną, a przynajmniej nie do końca. Zmieniła się przez uczucie, które ją spotkało. Ta książka pokazuje, że miłość, z pozoru najpiękniejsze uczucie, potrafi ranić najmocniej i być najbardziej toksyczną rzeczą w życiu. Ryle od początku był… Dziwny. Jego podejście do świata mnie zaciekawiało, ale od razu czułam, że coś z nim będzie nie tak. Atlas to postać, która zmiękcza serca każdego i nie da się jej nie lubić, a Allysa to najlepsza przyjaciółka, jaką można sobie wymarzyć.

Książka jednak nie jest bez wad. Od razu zauważyłam, że autorka uległa pewnym schematom, które są doskonale znane czytelnikom romansów. Na przykład trójkąt miłosny. Zakochana ona, zakochany on i dodatkowe plus jeden. Przewidziałam też zakończenie, ale w ogólnym zarysie w ogóle mi to nie przeszkadzało, bo, owszem — wiedziałam jak się skończy, ale pewne rzeczy, które do tego końca prowadziły były dla mnie zaskoczeniem. I to takim wyciskającym łzy.

Nie ma czegoś takiego jak źli ludzie. Po prostu wszyscy czasami robimy złe rzeczy.

Czy polecam It Ends with Us? Zdecydowanie, ale jeśli ktoś ma miękkie serce i przeżywa uczucia bohaterów tak silnie jak ja… To niezła przejażdżka emocjonalnym rollercoasterem przed wami, ale definitywnie warta swojej ceny. 

Za egzemplarz dziękuję:
Wydawnictwo Otwarte. 

poniedziałek, 9 października 2017

„Lab Girl” — Hope Jahren [przedpremierowo]

LAB GIRL || HOPE JAHREN  || WYDAWNICTWO KOBIECE
PREMIERA: 20.10.2017

Jeśli szukacie spokojnej lektury, pełnej przemyśleń i wolnej od szybkiej akcji, to mam wspaniałą, pełną myśli egzystencjalnych autobiografię silnej kobiety, która pokazała jak wiele może, gdy inni nie dawali jej cienia szansy. Lab Girl to z pewnością pozycja nietypowa, aczkolwiek godna przeczytania i naprawdę ciężko wyrazić to, co myślę o tej powieści. Cała książka jest pełna kolorowych karteczek, którymi zaznaczałam piękne cytaty i tutaj przedstawię namiastkę tego, co możecie sami odkryć.

Mówiono mi, że nie mogę robić tego, co chcę robić, ponieważ jestem kobietą, i że pozwolono mi to robić tylko ze względu na to, że nią jestem. Mówiono mi, że mogę żyć wiecznie, i że spalam się za życia.

Ciężko opisać fabułę tej książki, ponieważ nie ma w niej żadnej fabuły. Jest to, jak już wspominałam, autobiografia Hope Jahren — kobiety naukowca i, jak się okazuje, pisarza. W książce tej poznajemy, kartka po kartce, całe jej życie, przebieg jej kariery, odnajdujemy się w jej otoczeniu i uczymy, bo bardzo przystępnie zostały opisane różne, biologiczne procesy. Nie zostało to opisane byle jak, bo autorka wplatała w naukę myśli egzystencjalne, które naprawdę mocno do mnie trafiały.

Ludzie są jak rośliny: rosną w stronę światła.

Nie przeczytałam historii pani Hope jednym tchem. Powoli poznawałam jej świat. Jej, jej przyjaciela Billa, który swoją osobowością odludka skradł moje serce, oraz wszystkich ludzi, których poznała. Rodzinę, osoby z pracy, studentów… Nie umiałabym tej książki przeczytać na raz. Sama musiałam oswajać się z jej historią i myśleć nad tym, co działo się w jej życiu. Autorka nawiązywała też do problemów, które dotyczą wszystkich ludzi, do przeciwności, które stawia przed nami los.

Bo gdzie jest skarb twój, tam serce twoje.


Czy polecam Lab Girl? Zdecydowanie. Dla mnie była to świetna książka na wieczory, gdy zmęczona kładłam się do łóżka i mogłam rozmyślać nad wszystkim, co przeczytałam. Poza tym sama autorka jest wspaniałą kobietą i naprawdę warto czegoś się o niej dowiedzieć i od niej nauczyć. 

Za egzemplarz dziękuję:
Wydawnictwo Kobiece.

wtorek, 26 września 2017

„Tysiąc Odłamków Ciebie” — Claudia Gray


TYSIĄC ODŁAMKÓW CIEBIE || CLAUDIA GRAY  || JAGUAR

Magiczna, porywająca, zaskakująca i wciągająca wszystkie wymiary — taka była dla mnie książka Tysiąc Odłamków Ciebie. Szczerze przyznam, że po dwóch przeczytanych stronach spodobał mi się styl pisania autorki i wiedziałam, miałam przeczucie, że będzie to dobra lektura. I wiecie co? Nie myliłam się, bo książka pani Gray naprawdę skradła moje serduszko i jestem taka szczęśliwa, że dziś odwiedził mnie listonosz z drugą częścią Dziesięć Tysięcy Słońc nad Tobą, które to jutro ma swoją premierę!

Wracając do Tysiąca Odłamków Ciebie — Marguerite Caine jest jedną z dwóch córek wybitnych naukowców, którzy odnaleźli Firebirda — naszyjnik do podróży między równoległymi wymiarami. Wszystko komplikuje się, gdy jeden z studentów małżeństwa, Paul, niszczy dane i morduje ojca dziewczyny. Marguerute wyrusza z drugim praktykantem, Theo, w pogoń za Paulem, który ukrywa się w innym wymiarze i przeżywa wiele wspaniałych chwil w swoich innych wcieleniach, które całkowicie różnią się od rzeczywistości. No i miłość… Tak, miłość tu naprawdę wiele komplikuje.

Następne słowa wypowiedział szeptem.
— Nie potrzebuję świata bez ciebie.

Jeszcze raz powtórzę, że ta książka skradła moje serce niemal od razu. To jedna z tych historii, w których zakochujemy się od razu i aż przewala się w żołądku od emocji, które przeżywamy z główną bohaterką, razem z nią przebijamy się przez rozterki miłosne. Poza tym świat w tej książce jest niesamowity, bo to nie jest jeden świat, nie dwa — kilka dopracowanych wymiarów, a każdy inny od poprzedniego. Wszystko jest dobrze wyjaśnione, nie pozostawia niedopowiedzeń i luk. Poza tym mechanizm Firebirda i działania podróży między wymiarami jest przedstawiony tak, że każdy human (w tym ja) zrozumie jak to jest zrobione i na czym polega.

Kreacja bohaterów bardzo mi odpowiada. Każdy z nich jest inny, nie ma mdłej postaci, która nie wniosłaby czegoś do fabuły książki. Sama bohaterka ma moją sympatię, bo nie jest pustą, piękną dziewczynką i dość trzeźwo ocenia sytuację, w której się znajduje. Poznaje wiele wcieleń siebie i przeżywa życia swoich innych wcieleń z wspaniałymi emocjami, które mocno mnie satysfakcjonowały. Czytanie tej książki było dla mnie przyjemnością, nie mogłam się od niej oderwać.

Przekraczasz granicę, kiedy po raz pierwszy zmieniasz się na zawsze. Przekraczasz ją, kiedy po raz pierwszy zrozumiesz, że nie ma powrotu do tego, co było.

Czy polecam Tysiąc Odłamków Ciebie? Oj, tak. Zdecydowanie tak i życzę wam miłej lektury! 

Za egzemplarz dziękuję:
Wydawnictwo Jaguar. 

czwartek, 21 września 2017

„Pył Ziemi” — Rafał Cichowski

PYŁ ZIEMI || RAFAŁ CICHOWSKI || SQN || 5/10

Szukacie książki z cudowną okładką i genialnym opisem? Pył Ziemi idealnie spełnia te kryteria, ale czy zawartość tej pięknej książki jest równie intrygująca? Dla mnie — niestety nie. Miałam wielkie nadzieję, co do tej pozycji i trochę się, niestety, zawiodłam.

Książka przedstawia nam historię Lilo i Reza — genetycznie zmodyfikowanych ludzi ze stacji kosmicznej. Są właściwie nieśmiertelni. Ktoś przebije im serce, odetnie głowię? Nic takiego! Wyruszają w podróż na Ziemię, planetę swoich przodków, aby wykraść wspomnienia całej ludzkości, ale ich misja nie jest taka łatwa, bo jak się okazuje — życie na Ziemi przetrwało pod różnymi, wariackimi sposobami. Poznają barbarzyńców, którzy stronią od technologii. Lorda Jacka, który, dla mnie, jest pijacką podróbką lądowego Jacka Sparrowa i królową Lys, władczynię Aurory, wybitnego, technologicznego miasta.

Pamięć o przeszłości to jedyny przepis na nieśmiertelność.

Książka ma dobrą fabułę, która naprawdę wystartowała obiecująco. Im dalej, tym gorzej, bo miałam wrażenie, że autor chce rozwinąć tyle wątków i przekazać tyle informacji, że sam się w tym gubił. Po zakończeniu książki czułam pewien niedosyt, niedomknięcie pewnych wątków i pozostawienie ich samych sobie. Poza tym kreacja świata przedstawionego była dla mnie zbyt komiczna. Nie wiadomo, co było prawdą, a co nagrywanym, udawanym filmem, przez co mocno gubiłam się w fabule. Na plus jednak są dialogi między bohaterami, które momentami naprawdę mocno mnie rozbawiły. Polubiłam cięty żart autora, który zabawnie prowadził interakcje między postaciami.

Miłość… I inne narkotyki.

Nie jest to zła lektura, ale na pewno nie wrócę myślami do tej pozycji (no może po to, aby popatrzeć na okładkę). Jest to książka, którą można przeczytać raz, odłożyć na półkę i pomyśleć, że „okej, było fajnie, trochę się zadziało” i tyle. Aha, no i po czytaniu o tym lądowym Jacku mam ochotę na prawdziwego, niepodrabianego Sparrowa! 

wtorek, 5 września 2017

„Bad mommy” — Tarryn Fisher

BAD MOMMY || TARRYN FISHER || SQN || 8/10

Bad mommy to dla mnie książka zagadka. Zwlekałam kilka dni z napisaniem recenzji, bo musiałam sobie poukładać to, co miałam w głowie. Nie zaskoczyła mnie swoją fabułą, bohaterami, ale tym, że… Nie umiałam zdefiniować, czy ta książka mi się spodobała. W ostatecznym rozrachunku Tarryn Fisher wyszła na plus.

Ciężko jest opisać to, co dzieje się w tej psychologicznej dramie. W książce czeka na nas jedna historia z trzech perspektyw i… Dla mnie to właściwie trzy odrębne historie, które pokazują jak ludzki umysł zmienia rzeczywistość. Dla każdego dana rzecz wydaje się czymś innym, a sytuacja zostaje odbierana inaczej.

Chciałam być chciana. To pragnienie nie osłabło, wręcz przeciwnie - z czasem stało się silniejsze...

Jolene i Darius wiodą szczęśliwe życie — mają dom, dobre ustatkowanie, małą córeczkę, Mercy, która daje im wiele radości i… Nową sąsiadkę, Fig, która nie do końca z przypadku osiedliła się obok udanego małżeństwa i jej wariactwo pokaże, że ich życie wcale nie jest takie idealne, ułożone, a przede wszystkim bardzo zakłamane.

Do strony 50. byłam bardzo zirytowana postacią Fig, która dla mnie wydawała się zbyt krytycznie nastawiona do świata. I to zakłamanie… Nadal mam wielki mętlik w głowie i nie wiem, kto był kim i co się z czym je, a mimo to… Książkę pochłonęłam w jeden wieczór i była przyjemną lekturą, chociaż bardzo wyjątkową. Mimo ogólnego zadowolenia z fabuły i relacji między osobami, ich dialogami i tym jak zostało ukazane ich życie (z trzech perspektyw) nie polubiłam żadnego bohatera w tej powieści.

(...)lepiej jest nam bez ludzi, którzy ciągną nas w dół i nie dają wsparcia.

W tej historii osadzono chyba wszystkie nieszczęścia, a przynajmniej większość, które mogą spotkać „szczęśliwą” rodzinę. Wiele tam wszystkiego, ale to też pokazuje jak bardzo trzeba uważać na ludzi i nie obdarowywać zaufaniem każdego nowego człowieka napotkanego na swojej drodze, że czasami trzeba być egoistą i zadbać o samego siebie, a nie wiecznie otaczać troską innych. I że dobrzy ludzie czasami mogą być tymi najgorszymi.

Mogę polecić Bad mommy z czystym sercem, ale radzę się przygotować na przejażdżkę z mocno skrzywionymi ludźmi, którzy mogą mieszkać dom obok. 

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

„Twierdza Kimerydu” — Magdalena Pioruńska


TWIERDZA KIMERYDU || MAGDALENA PIORUŃSKA || NOVAE RES || 10/10

Zanim założyłam bookstagrama nie czytałam fantastyki, naprawdę. Moje postrzeganie tej kategorii odmieniła Szóstka Wron, ale Twierdza Kimerydu wniosła to na wyższy level. Jest to książka, która porwała mnie nie tylko cudownym światem, bohaterami i oprawą graficzną, ale także magią posługiwania się słowem przez autorkę. I z czystym sercem mogę stwierdzić, że jest to najlepsza książka, którą w tym roku przeczytałam.

Albo zginę, albo zostanę jego niewolnikiem.

Anna Guiteerez ucieka z Miasta Krokodyli, gdzie krwawo stłumiono pokojową konferencję i trafia do Twierdzy Kimerydu. W dostaniu do miasta pomaga jej Tyrs Mollina, pół człowiek, pół raptor, który także jest celem badań Anny. Nic jednak nie jest takie proste, jakim się wydaje i nie każdy jest tym, za kogo się podaje. W Twierdzy Anna zaczyna nowe życie i poznaje inne hybrydy, o których nie miała pojęcia. Poznaje moją Świętą Trójcę, którą pokochałam całym sercem i bardzo między nimi miesza, jakby ich relacje nie były wystarczająco pokręcone. Poza tym na jaw wychodzą sprawy z przeszłości, które nie zostały zakończone i pozostawione z wieloma niedopowiedzeniami.

Moja Święta Trójca (a właściwie Trójca + jeden) — Tyrs, Tycjan i Tuliusz (i wspominane + jeden, Tulia). Tyrs uwiódł mnie swoim buntem, niegrzeczną i nieposkromioną naturą. Tycjan ułożeniem, zasadami i wdziękiem. Tuliusz, zdecydowanie mój ulubieniec, wykupił moje serce swoim pozornym zagubieniem, urokiem i delikatnością (jego + jeden trochę psuje cały całokształt mojego ulubieńca, ale bez Tulii byłby również niepełny).

Nie byłam gotowa na akceptację śmierci moich przyjaciół, nie byłam gotowa na te morderczą wędrówkę przez pustynię i desperacką walkę o życie. 

Książka nie raz sprawiła, że moje serce biło szybciej lub w ogóle przestało bić. Uwielbiałam dialogi między postaciami i ich chemię. Zespół jaki tworzą TTT jest naprawdę wspaniały, każdy z chłopców dopełnia siebie i sobie pomaga. Wątki romantycznie mocno namieszały w mojej głowie i do tej pory o nich myślę. Zdecydowanie były mocno toksyczne, ale na swój sposób piękne. Ostatnie strony książki… Złamały moje serce i zostawiły je pozaszywane cienką nitką, która w każdej chwili może się przerwać.

Jeśli uwielbiacie dinozaury i przystojnych chłopców z charakterkiem musicie poznać moją Świętą Trójcę z Twierdzy Kimerydu, a pan Tulisz Donner na zawsze pozostanie w moim sercu.

Jeszcze nie raz usłyszycie ode mnie o tej świetnej książce! 

wtorek, 15 sierpnia 2017

„365 dni, zobaczymy się znów” — Alicja Górska


365 DNI, ZOBACZYMY SIĘ ZNÓW || ALICJA GÓRSKA || WYDAWNICTWO NOVAE RES || 7/10

Byłam tak bardzo ciekawa tej książki i w końcu mogłam ją przeczytać, a teraz podzielę się z wami moją opinią na jej temat. Na początku zaznaczę, że jest to debiut bardzo młodej, sympatycznej dziewczyny, którą uwielbiam, ale obiecuję, że moja opinia będzie całkowicie obiektywna! I zaznaczę też, że nie oceniam tej książki tak samo jak dotychczasowych książek, które przeczytałam. Dlaczego? Dlatego, że to nie jest wybitna lektura dla osób, które czytają wyszukaną literaturę. Jest to książka z niedociągnięciami, które dodają jej uroku. Przede wszystkim jest to historia dla osób, które, tak jak ja, uwielbiają fanfiction. Wiem, że to wcale nie jest łatwe. Sama piszę, próbuję swoich sił, prowadziłam masę blogów z opowiadaniami i wybić się w takim fanfikowym światku to naprawdę niełatwa sprawa, a co dopiero wydać książkę!

Ryzykujesz albo tracisz. Cenna zasada.

Lullaby jest studentką i ma bogatego chłopaka, który naprawdę dobrze o nią dba, ale wszystko komplikuje nowy wykładowca, Louis, który od razu skrada myśli Lullaby, a i ona owinęła sobie jego wokół palca. Mogłoby się wydawać idealnie, prawda? Tak, zdecydowanie. Ich uczucie było idealnie czyste i szczere, ale nie mogło pójść tak łatwo. Pojawiają się pewne komplikacje, a dokładniej pochodzenie Louisa. W dodatku Evan też nie jest tym, za którego się przedstawiał. Jak to wszystko się skończy?

Wątek miłości został poprowadzony dość szybko, aczkolwiek nie przeszkadzało mi to. Nie działo się to na zasadzie: „Cześć, jestem Lullaby, już cię kocham”. Uczucie między bohaterami było mocno wyczuwalne dla czytelnika i wielki plus za to! W dodatku do całej historii z gracją autorka wplotła wątek fantastyczny, bardzo udany wątek. Nie spodziewajcie się wielkich cudów, jakichś stworów i apokalipsy, ale miłego urozmaicenia całej historii, która została poprowadzona ze smakiem.

Dlaczego chcesz nas rozdzielić i pozbawić nadziei? Tam, na górze, masz mnóstwo aniołów. Po co ci mój?

Mówiłam wcześniej o niedociągnięciach, prawda? Owszem, były, ale nie rażące i takie, które wpływały na jakość głównej fabuły. Brakowało mi też bliższego poznania postaci drugoplanowych i większego rozbudowania ich świata, ale te wszystkie ryski wynagrodził mi epilog, bo był naprawdę dobry. Złamał mnie całkowicie i miałam łzy w oczach.

Czy polecam 365 dni, zobaczymy się znów? Tak, bardzo, ale nie wszystkim. Polecam książkę osobą, które lubią luźne, dobre historie na raz, fanfiction i romanse!

Za egzemplarz dziękuję autorce i wydawnictwu Novae Res. 

sobota, 12 sierpnia 2017

„66 dusz” — Mateusz Wieczorek


66 DUSZ || MATEUSZ WIECZOREK || WYDAWNICTWO NOVAE RES || 10/10

Na początku napiszę, że bardzo trudno byłoby mi opisać fabułę tej książki. To, co znajdziecie na odwrocie okładki zdecydowanie nie wyraża tego, jaka wspaniała zawartość kryje się w środku. I wcale nie słodzę — naprawdę tak myślę!

66 dusz kryje w sobie dwie historie. Opowieść, która dzieje się w przeszłości i opowieść, która dzieje się w teraźniejszości, ale dwie te fabuły łączą się w całość i rozwiewają wszystkie tajemnice, które nachodzą czytelnika podczas czytania. A jest ich naprawdę wiele!

Diabeł musi osobiście zajrzeć mi w oczy i oczekiwać, że wypowiem jego imię na głos , stojąc na ziemi w Rzymie. 

Tak naprawdę zaczyna się dość niepozornie — napadem na bank. Uwierzcie, napad na bank dwójki, głębiej niezwiązanych z główną fabułą, chłopaków to nic przy tym, co czeka czytelnika potem! Jednak postrzelili oni kolegę ze szkoły, który przypadkowo się tam znalazł i to już nieco namieszało. Poza tym wszystkim Śmierć znowu wyrusza w tango, a Dana McAbre nie da się wykiwać.

Tak naprawdę ciężko mi wymienić wszystkich bohaterów, bo w książce 66 dusz jest ich okropnie wiele, a część z nich ma podwójną tożsamość. Każdy z nich jest unikalny i nie ma bohatera, którego w jakiejś części bym nie polubiła. Ale! Dobra rada — nie przywiązujcie się do nich za mocno, a jeśli ktoś liczy na happy end to śmiertelnie go końcówka zaskoczy. Aha, a jeśli ktoś lubi czarne charaktery to na pewno je tu znajdzie i zakocha się na zabój.

Jestem człowiekiem wielkiego bogactwa i smaku.

Muszę też wspomnieć o pewnych imionach, które są bardzo symboliczne. Nie wiem, czy taki był zamiar, czy to przypadkowe, ale ja to wyłapałam. Levi Nathan kojarzy mi się z Lewiatanem, a Dan McAbre z Dance Macabre. Szczerze? Wątpię, że to zrządzenie losu. Raczej celowy zabieg, który dodaje smaczek całej historii.

Wiem, że recenzja jest dość chaotyczna, ale cała historia naprawdę jest bardzo dobra — po prostu ciężko mi ją opisać. Jedyne, co jest pewne, to to, że 66 dusz to książka godna polecenia. Autor operuje bardzo przyjemnym językiem, dość pikantnym, bo w książce często pojawiają się wulgaryzmy i porównania, które nie raz mnie rozśmieszyły.


Po prostu czytajcie! I nigdy nie próbujcie oszukać Diabła.